Któż nie jadł barszczu? Pewnie każdy jadł.
Może on być biały, z uszkami, z buraków, ale każdy powinien być kwaśny.
Nazwa tej zupy związana jest z pewną rośliną, której młode liście,
przed gotowaniem poddawano kiszeniu w sposób podobny do kapusty. Nie wiem,
czy nazwa zawarta w tytule tej strony wpierw była stosowana względem zupy
czy względem rośliny, ale tą ostatnią nazywa
się obecnie barszczem zwyczajnym (Heracleum sphondylium). Tutaj
będziemy zajmowali się jego groźniejszymi krewniakami rodem z Kaukazu tj.
H. mantegazzianum nazywanym też H.giganteum oraz H.
sosnowskyi. Dla uproszenia będziemy mówili o "barszczu".
Do polski przywędrował on ponoć z terenów i za czasów Związku
Radzieckiego jako roślina do zastosowań pastewnych. Doświadczenie nie
udało się. Na terenach popegeerowskich pozostały w niektórych regionach
naszego kraju gąszcze tej ciekawej, ale i niebezpiecznej rośliny.
Barszcz stosowany bywa jako roślina ozdobna. Z uwagi na jego wielkość
i majestat, może mieć zastosowanie jako element architektoniczny w
ogrodach. Wielkie kwiatostany, ciekawie powycinane liście, grube łodygi w
połączeniu ze złą sławą wywierają na oglądających mocne wrażenie. Czy
należy traktować ten barszcz jako nietuzinkową ozdobę naszego ogrodu, czy
może jako roślinnego mordercę?
Osobiście, bardzo szanuję tego wielkoluda, który gości w moim ogrodzie
od kilkunastu lat. Osoby, które miały przykre doświadczenia z tą rośliną,
które same albo których najbliżsi ulegli poparzeniu - pewnie pomyślą
o mnie z niechęcią.
Włoski pokrywające łodygi i liście tej rośliny, wydzielają
"parzącą" substancję, która znajduje się także w soku rośliny. Jej
działanie nie jest odczuwalne ani widoczne w momencie kontaktu z rośliną,
lecz w okresie późniejszym - co jest tym bardziej niebezpieczne. Ja także,
kilkakrotnie byłem doświadczany parzącym działaniem składnika zawartego w
soku olbrzyma. W moim przypadku na działanie rośliny całkowicie odporna
była skóra dłoni. Na innych częściach ciała, tworzyły się po niedługim
czasie utwory podobne do zwykłych oparzeń termicznych. Ich intensywność
zależna jest m. in. od ilości wchłoniętej substancji i odporności
indywidualnej. Warto tutaj zaznaczyć, że inaczej niż określają to
znawcy-teoretycy, uszkodzenia skóry, w moim przypadku, nie swędziały i nie
piekły.
U mnie, początkowo sączące się oparzenia wygoiły się w ciągu kilku
tygodni. Blizny widoczne były jeszcze po kilkunastu miesiącach. Nie
stosowałem żadnych opatrunków, okładów ani smarowań.
Jak już jednak zaznaczyłem istotna może tu być odporność indywidualna.
Szczególnie zwracajmy uwagę na dzieci bawiące się w nierozpoznanym,
zarośniętym terenie.
Posiadając roślinę w ogrodzie musimy przeciwdziałać jej
ekspansywności. Wielkie, kwitnące baldachy produkują dużą ilość nasion,
które w moim ogrodzie przenoszone były na odległość do kilku metrów. Część
z nasion przeleguje w ziemi. Można zatem spodziewać się (i tak jest w
istocie), że niektóre z nich będą kiełkowały nawet po kilu latach.
Broniąc się przed rozsiewaniem, musimy ścinać
kwiatostany po przekwitnięciu, względnie baldachy z dojrzewającymi
nasionami umieszczać w papierowych lub uszytych z tkaniny - torbach.
Jeżeli już dopuściliśmy do rozsiania nasion, wschodzące rośliny niszczymy
mechanicznie bądź opryskując je herbicydami.
Roślina ginie po wydaniu nasion. Jeżeli będziemy niszczyli kwiatostany nie
dopuszczając do zawiązania nasion - roślina będzie rosła przez wiele
lat.